Zapraszam do przeczytania opowiadania o tematyce wojennej, które napisałam onegdaj na konkurs literacki.
Powstanie Warszawskie, ul. Marszałkowska. Żródło: Wikipedia. |
Niewiele
pamiętam z dzieciństwa... Pamięć tamtych lat, które powinny być
najradośniejszymi w moim życiu, sprowadza się zaledwie do kilku zdarzeń
zawisłych w wielkiej czarnej pustce. Wspominam zatroskany wyraz oczu matki,
drżenie rąk gładzących moje włosy i szeptane zapewnienia, że wszystko będzie
dobrze.
Beztroska
przyszła później, po latach... Wyrywałam życiu to, co ukryło przede mną w
latach próżni. Uczyniłam je placem rozrywki, na którym bawiłam się do utraty
tchu i świadomości – na przekór zdrowemu rozsądkowi i wbrew ludzkiemu gadaniu. Pragnęłam
być znowu dzieckiem, więc zachowywałam się jak dziecko – pozwalałam rozpieszczać
się błahostkami i otaczać pajęczyną pożądliwych spojrzeń. Chciałam nasycić się
radością pięknych bibelotów, beztroskich snów, wstydliwych pieszczot. Żyłam jak
motyl – ulotną chwilą, rozpamiętując każdą radość i wzruszenie.
Pamiętam
jak przez mgłę – śmiech, wyciągnięte ku mnie dłonie pragnące utulić, ugłaskać...
Ojciec śmiał się, przekomarzając się z małą dziewczynką o wyglądzie cherubinka,
która zaspana jeszcze nie dość zwinnie umykała przed zaczepiającymi ją dłońmi,
leniwie poddając się czułym uściskom ojcowskich ramion. Radość w oczach,
miękkość spojrzenia, czuła bezbronność silnych męskich dłoni... Ojciec –
kochany, najbliższy, jedyny. Któregoś dnia podarował mi szmacianą kukiełkę
splecioną z gałganków... Miałam ją zawsze przy sobie.... nawet wtedy, gdy
wybuchło Powstanie..., gdy umarła mama..., gdy uciekałyśmy z panią Wicią z
płonącego miasta....
Któregoś
ranka obudziłam się w ciszy i pustce. Pewnie zdało mi się, że śnię nadal,
chciałam by tak było – aby zbudzić się jak co dzień z głową wtuloną w ramię
ojca. Matka siedziała blada przy oknie, spłakana....
-
Gdzie jest tatuś, kiedy wróci? – dopytywałam naiwnie matki, wierząc w to, że
jej słowo naprawi wszystko... – Ja chcę do taty!
-
Gołąbku mój, tatuś musiał wyjechać... – mama jakoś dziwnie uśmiechnęła się i
szybko odwróciła wzrok.
-
Pojechał w daleką podróż? czy popłynął statkiem do zaczarowanych krain?
-
Taaak, chyba tak... – matka ciężko westchnęła. – Ale wiesz – uśmiechnęła się
słabo – wiem, że jest mu tam dobrze, że jest szczęśliwy i myśli tylko o swojej
małej królewnie.
Czy
tak ze sobą rozmawiałyśmy? Nie pamiętam żadnych słów, jedynie pojedyncze obrazy
i epizody. Umieszczam je w pamięci, usiłując dopasować do faktów i uczuć
spisanych przez matkę w listach…
Kochana
mama. Mam taką fotofrafię: ona i ja – w czarnych sukienkach. Ja – mała
dziewczynka z twarzyczką okoloną wianuszkiem jasnych kędziorów, stojąca przy
matce, z ręką w jej dłoni… Ona – siedząca na krześle, z głową uniesioną lekko
do góry, z bladym uśmiechem na twarzy. Pewnie w tym smutnym układzie warg, znacznie
wcześniej, niż by mama chciała, wyczytałam prawdę o tajemniczej podróży ojca...
Zrozumiałam, że nie wróci.
Noce
były duszne i mroczne. W snach na nowo przeżywałam swoją stratę. Śnił mi się
ostry szczęk broni i szamotanina, lufy karabinów wymierzone w rodziców... i
ojciec, bezbronny, z podniesionymi rękami, popychany i bity..., wleczony do
drzwi... Śniła mi się mama łkająca bezgłośnie z głową wtuloną w koc, wstrząsana
konwulsjami płaczu... Taką płaczącą widziałam ją potem nie raz..., choć
wstydliwie kryła się ze swoim bólem... Po latach miałam się dowiedzieć, że w
tych dziecięcych koszmarach odtwarzała mi się sekunda po sekundzie prawdziwa chwila
aresztowania ojca i wywleczenia na śmierć z domu.
Może
umysł dziecka podświadomie, w półśnie zakłóconym krzykami żandarmów,
zarejestrował moment zabrania ojca... A może zdradziły to ciężkie westchnienia
i smutne oczy matki tulącej teraz za dwoje i kochającej za dwoje....
Te
sny jedynie pamiętam dobrze. Były zawsze długie i wyczerpujące... budziłam się
z płaczem, roztrzęsiona..., a później, w miarę upływu lat, zlana potem i z
wypiekami na twarzy... Mama, dopóki żyła, koiła moją rozpacz, przygarniając
mnie do siebie czule, gładząc po włosach i szepcząc, że wszystko będzie
dobrze... Nie było....
Kilka
lat po wojnie wróciłam do odbudowywanej wciąż Warszawy u boku człowieka,
którego, jak mi się wydawało, kochałam. Wtedy, gdy już zatarły się w mej
świadomości bolesne chwile, gdy zdało się, że zapomniałam..., przyszła
depesza... Przyjaciółka mojej matki odsyłała mi listy napisane przez mamę w
okresie okupacji i w początkach Powstania. Tam przeczytałam o wszystkim.
Aresztowanie
ojca... W rzeczywistości był to tylko moment. Wdarli się do mieszkania nad
ranem z bronią gotową do strzału i po chwili opuścili kamienicę prowadząc
więźnia, który szedł dumnie i śmiało. Nie było strzałów. Mężczyzna nie stawiał
oporu – nie chciał, żeby śpiące pod oknem dziecko zbudziło się i ujrzało tę
potworną scenę. Aresztowano go za nielegalne posiadanie radia i przynależność
do organizacji.
Nie
chciałam czytać. Nie chciałam pamiętać.
Wyciągam
pudełko, kładę na kolanach, otwieram…. W środku leżą poukładane równiutko
koperty i inne drobiazgi. Otwieram te listy teraz, jeden po drugim, wyciągam
pożółkłe kartki papieru, stare fotografie…
Wtenczas,
w powojennej Warszawie, o Powstaniu nie mówiło się za wiele… Mało było
sytuacji, które budziły pamięć tamtych dni… Zresztą, wygodnie było nie
wspominać… Dziś, gdy stoję już na krawędzi życia, bardziej pamiętam moją matkę,
niż wtedy.
Wpatruję
się w stare zdjęcia wyjęte z listów, przymykam oczy i przeżywam na nowo okruchy
zdarzeń, które wygrzebałam ze szpar świadomości.
Pudełko
spada na ziemię, rozsypują się kartki papieru. Podnoszę je, a wraz z nimi
malutką szmacianą lalkę z piękną szpilką we włosach. Szpilka jest ozdobiona
kilkoma błyszczącymi kamykami ułożonymi w kształt kwiatka….
Mama
miała piękne, długie włosy... Pozwalała mi się nimi bawić i splatać je w
warkocze. Na pewno lubiłam to robić. Wyciągałam po kolei szpilki – podobne do
tej – z ciasnego koka i patrzyłam, jak kaskada loków sypie się i opada w dół...
Wtulałam się potem w jasne fale spływające z jej ramion i upajałam się ich
zapachem.
Pamiętam
te szpilki – zakończone małymi błyskotkami migocącymi w słońcu... Lubiłam się
nimi bawić. W czterdziestym trzecim roku na gwiazdkę Mama podarowała mi jedną –
tę właśnie – najpiękniejszą. upięłam nią włosy mojej lalki, bo moje własne były
jeszcze zbyt krótkie. Dziś to – poza listami i kilkoma zdjęciami – jedyna
pamiątka po matce. Nadal tkwiła we włosach lalki, gdy ściskając ją pod pachą,
uchodziłam z dymiącej stolicy, zapłakana i głodna, ciągnięta za rękę przez
panią Wicię.
A
potem spadły pierwsze bomby... Pierwsze, jakie pamiętam, bo we wrześniu
trzydziestego dziewiątego byłam jeszcze zbyt mała.
Pamiętam
swoje przerażenie, gdy bombardowali Starówkę. Rozległy się przeraźliwe gwizdy i
powietrze zamarło od huku... Szyby w oknach rozprysły się w mak, odgłosy i
zapach palonego miasta wdarł się do wnętrza naszego mieszkania. Gdy nadlatywały
samoloty, chowałam głowę pod poduszkę … Zabrałam ją potem do piwnicy, gdzie
zamieszkałyśmy z mamą i panią Wicią.
Tu,
na Starówce umarła mama.
Któregoś
dnia Niemcy pogonili ją przed czołgiem w gromadzie innych kobiet i dzieci. Nie
udało się jej uciec. Wieczorem jacyś mężczyźni przynieśli jej ciało i
pogrzebali w zbiorowej mogile na podwórku. Chciałam tam pójść i umrzeć przy
krzyżyku skleconym z kawałka deski.
Co
było potem, trudno poukładać… Wyjście z płonącego miasta, obóz w Pruszkowie,
sierociniec… Wiele pustych lat i smutnych dni. Potem kilka przelotnych
związków, aż wreszcie małżeństwo z partyjnym działaczem. Kilkadziesiąt lat kłamstwa
i niepamięci.
-
Babciu, czy twoja mama też miała niebieskie oczy, jak Ty? – młoda kobieta wyrywa
mnie z zadumy dotykając lekko mojej dłoni.
Wyciąga
z torebki lusterko, przegląda się w nim i niedbałym gestem odgarnia krótkie
jasne kosmyki z czoła.
-
Izuniu, spójrz na zdjęcie, jesteś do niej podobna – wskazuję portretową
fotografię mojej matki..
Muszę
odpocząć. Z trudem obracam się na plecy i drzemię… Po chwili znowu otwieram
oczy i patrzę na Izę – siedzi przy stole przeglądając listy i zdjęcia. Nie
wiem, czy to ranek, czy wieczór… Wnuczka ma na sobie letnią sukienkę w drobne
groszki. Podnosi głowę i uśmiecha się do mnie.
Przyjeżdża
co tydzień tu, gdzie ostatnich chwil życia dożywają tacy jak ja: starzy,
marudni, schorowani… Przychodzi słuchać mojej opowieści snutej w chaotycznych
urywkach.
Mój
Boże... Mama była w podobnym wieku, gdy ją straciłam. Czy w ten sam sposób układała
wargi do uśmiechu? Czy tak samo marszczyła brwi? Może jej głos brzmiał
podobnie?
Znowu
zamykam oczy. Tak wiele dałabym, aby móc cofnąć się do tamtych lat wojennej
grozy i poczuć się znowu małą dziewczynką…, podejść do matki siedzącej na
krześle i wtulić się w jej ramiona.
Unosi
ręce do góry i i poprawia włosy, mocując szpilką niesforne pasmo, które wypadło
z koka. Z całą pewnością wiem, że na mnie czeka. Obraca się w moją stronę,
lekko się uśmiecha i wyciąga ręce w geście zachęty.
-
Mamo! Mamusiu!
Zrywam
się i biegnę do niej, a ona przygarnia mnie do siebie i tuli serdecznie, z
miłością. Czuję się szczęśliwa i bezpieczna.
Nareszcie
jestem w domu....
Autor:
Cecylia Buczko
Autor:
Cecylia Buczko
Cecylia Buczko |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz