Polecany post

ABUJA LOCKDOWN: A LIVING HELL

We have  little or no  electricity suppl y here, no running water in the houses; w e don't have money to buy food any more... Read more ...

niedziela, 19 kwietnia 2020

POWRÓT DO DOMU - OPOWIADANIE O GROZIE WOJNY

Zapraszam do przeczytania opowiadania o tematyce wojennej, które napisałam onegdaj na konkurs literacki.


Powstanie Warszawskie, ul. Marszałkowska. Żródło: Wikipedia.


Niewiele pamiętam z dzieciństwa... Pamięć tamtych lat, które powinny być najradośniejszymi w moim życiu, sprowadza się zaledwie do kilku zdarzeń zawisłych w wielkiej czarnej pustce. Wspominam zatroskany wyraz oczu matki, drżenie rąk gładzących moje włosy i szeptane zapewnienia, że wszystko będzie dobrze.
Beztroska przyszła później, po latach... Wyrywałam życiu to, co ukryło przede mną w latach próżni. Uczyniłam je placem rozrywki, na którym bawiłam się do utraty tchu i świadomości – na przekór zdrowemu rozsądkowi i wbrew ludzkiemu gadaniu. Pragnęłam być znowu dzieckiem, więc zachowywałam się jak dziecko – pozwalałam rozpieszczać się błahostkami i otaczać pajęczyną pożądliwych spojrzeń. Chciałam nasycić się radością pięknych bibelotów, beztroskich snów, wstydliwych pieszczot. Żyłam jak motyl – ulotną chwilą, rozpamiętując każdą radość i wzruszenie.
Pamiętam jak przez mgłę – śmiech, wyciągnięte ku mnie dłonie pragnące utulić, ugłaskać... Ojciec śmiał się, przekomarzając się z małą dziewczynką o wyglądzie cherubinka, która zaspana jeszcze nie dość zwinnie umykała przed zaczepiającymi ją dłońmi, leniwie poddając się czułym uściskom ojcowskich ramion. Radość w oczach, miękkość spojrzenia, czuła bezbronność silnych męskich dłoni... Ojciec – kochany, najbliższy, jedyny. Któregoś dnia podarował mi szmacianą kukiełkę splecioną z gałganków... Miałam ją zawsze przy sobie.... nawet wtedy, gdy wybuchło Powstanie..., gdy umarła mama..., gdy uciekałyśmy z panią Wicią z płonącego miasta....
Któregoś ranka obudziłam się w ciszy i pustce. Pewnie zdało mi się, że śnię nadal, chciałam by tak było – aby zbudzić się jak co dzień z głową wtuloną w ramię ojca. Matka siedziała blada przy oknie, spłakana....
- Gdzie jest tatuś, kiedy wróci? – dopytywałam naiwnie matki, wierząc w to, że jej słowo naprawi wszystko... – Ja chcę do taty!
- Gołąbku mój, tatuś musiał wyjechać... – mama jakoś dziwnie uśmiechnęła się i szybko odwróciła wzrok.
- Pojechał w daleką podróż? czy popłynął statkiem do zaczarowanych krain?
- Taaak, chyba tak... – matka ciężko westchnęła. – Ale wiesz – uśmiechnęła się słabo – wiem, że jest mu tam dobrze, że jest szczęśliwy i myśli tylko o swojej małej królewnie.
Czy tak ze sobą rozmawiałyśmy? Nie pamiętam żadnych słów, jedynie pojedyncze obrazy i epizody. Umieszczam je w pamięci, usiłując dopasować do faktów i uczuć spisanych przez matkę w listach…
Kochana mama. Mam taką fotofrafię: ona i ja – w czarnych sukienkach. Ja – mała dziewczynka z twarzyczką okoloną wianuszkiem jasnych kędziorów, stojąca przy matce, z ręką w jej dłoni… Ona – siedząca na krześle, z głową uniesioną lekko do góry, z bladym uśmiechem na twarzy. Pewnie w tym smutnym układzie warg, znacznie wcześniej, niż by mama chciała, wyczytałam prawdę o tajemniczej podróży ojca... Zrozumiałam, że nie wróci.
Noce były duszne i mroczne. W snach na nowo przeżywałam swoją stratę. Śnił mi się ostry szczęk broni i szamotanina, lufy karabinów wymierzone w rodziców... i ojciec, bezbronny, z podniesionymi rękami, popychany i bity..., wleczony do drzwi... Śniła mi się mama łkająca bezgłośnie z głową wtuloną w koc, wstrząsana konwulsjami płaczu... Taką płaczącą widziałam ją potem nie raz..., choć wstydliwie kryła się ze swoim bólem... Po latach miałam się dowiedzieć, że w tych dziecięcych koszmarach odtwarzała mi się sekunda po sekundzie prawdziwa chwila aresztowania ojca i wywleczenia na śmierć z domu.
Może umysł dziecka podświadomie, w półśnie zakłóconym krzykami żandarmów, zarejestrował moment zabrania ojca... A może zdradziły to ciężkie westchnienia i smutne oczy matki tulącej teraz za dwoje i kochającej za dwoje....
Te sny jedynie pamiętam dobrze. Były zawsze długie i wyczerpujące... budziłam się z płaczem, roztrzęsiona..., a później, w miarę upływu lat, zlana potem i z wypiekami na twarzy... Mama, dopóki żyła, koiła moją rozpacz, przygarniając mnie do siebie czule, gładząc po włosach i szepcząc, że wszystko będzie dobrze... Nie było....
Kilka lat po wojnie wróciłam do odbudowywanej wciąż Warszawy u boku człowieka, którego, jak mi się wydawało, kochałam. Wtedy, gdy już zatarły się w mej świadomości bolesne chwile, gdy zdało się, że zapomniałam..., przyszła depesza... Przyjaciółka mojej matki odsyłała mi listy napisane przez mamę w okresie okupacji i w początkach Powstania. Tam przeczytałam o wszystkim.
Aresztowanie ojca... W rzeczywistości był to tylko moment. Wdarli się do mieszkania nad ranem z bronią gotową do strzału i po chwili opuścili kamienicę prowadząc więźnia, który szedł dumnie i śmiało. Nie było strzałów. Mężczyzna nie stawiał oporu – nie chciał, żeby śpiące pod oknem dziecko zbudziło się i ujrzało tę potworną scenę. Aresztowano go za nielegalne posiadanie radia i przynależność do organizacji.
Nie chciałam czytać. Nie chciałam pamiętać.
Wyciągam pudełko, kładę na kolanach, otwieram…. W środku leżą poukładane równiutko koperty i inne drobiazgi. Otwieram te listy teraz, jeden po drugim, wyciągam pożółkłe kartki papieru, stare fotografie…
Wtenczas, w powojennej Warszawie, o Powstaniu nie mówiło się za wiele… Mało było sytuacji, które budziły pamięć tamtych dni… Zresztą, wygodnie było nie wspominać… Dziś, gdy stoję już na krawędzi życia, bardziej pamiętam moją matkę, niż wtedy.
Wpatruję się w stare zdjęcia wyjęte z listów, przymykam oczy i przeżywam na nowo okruchy zdarzeń, które wygrzebałam ze szpar świadomości.
Pudełko spada na ziemię, rozsypują się kartki papieru. Podnoszę je, a wraz z nimi malutką szmacianą lalkę z piękną szpilką we włosach. Szpilka jest ozdobiona kilkoma błyszczącymi kamykami ułożonymi w kształt kwiatka….
Mama miała piękne, długie włosy... Pozwalała mi się nimi bawić i splatać je w warkocze. Na pewno lubiłam to robić. Wyciągałam po kolei szpilki – podobne do tej – z ciasnego koka i patrzyłam, jak kaskada loków sypie się i opada w dół... Wtulałam się potem w jasne fale spływające z jej ramion i upajałam się ich zapachem.
Pamiętam te szpilki – zakończone małymi błyskotkami migocącymi w słońcu... Lubiłam się nimi bawić. W czterdziestym trzecim roku na gwiazdkę Mama podarowała mi jedną – tę właśnie – najpiękniejszą. upięłam nią włosy mojej lalki, bo moje własne były jeszcze zbyt krótkie. Dziś to – poza listami i kilkoma zdjęciami – jedyna pamiątka po matce. Nadal tkwiła we włosach lalki, gdy ściskając ją pod pachą, uchodziłam z dymiącej stolicy, zapłakana i głodna, ciągnięta za rękę przez panią Wicię.
A potem spadły pierwsze bomby... Pierwsze, jakie pamiętam, bo we wrześniu trzydziestego dziewiątego byłam jeszcze zbyt mała.
Pamiętam swoje przerażenie, gdy bombardowali Starówkę. Rozległy się przeraźliwe gwizdy i powietrze zamarło od huku... Szyby w oknach rozprysły się w mak, odgłosy i zapach palonego miasta wdarł się do wnętrza naszego mieszkania. Gdy nadlatywały samoloty, chowałam głowę pod poduszkę … Zabrałam ją potem do piwnicy, gdzie zamieszkałyśmy z mamą i panią Wicią.
Tu, na Starówce umarła mama.
Któregoś dnia Niemcy pogonili ją przed czołgiem w gromadzie innych kobiet i dzieci. Nie udało się jej uciec. Wieczorem jacyś mężczyźni przynieśli jej ciało i pogrzebali w zbiorowej mogile na podwórku. Chciałam tam pójść i umrzeć przy krzyżyku skleconym z kawałka deski.
Co było potem, trudno poukładać… Wyjście z płonącego miasta, obóz w Pruszkowie, sierociniec… Wiele pustych lat i smutnych dni. Potem kilka przelotnych związków, aż wreszcie małżeństwo z partyjnym działaczem. Kilkadziesiąt lat kłamstwa i niepamięci.
- Babciu, czy twoja mama też miała niebieskie oczy, jak Ty? – młoda kobieta wyrywa mnie z zadumy dotykając lekko mojej dłoni.
Wyciąga z torebki lusterko, przegląda się w nim i niedbałym gestem odgarnia krótkie jasne kosmyki z czoła.
- Izuniu, spójrz na zdjęcie, jesteś do niej podobna – wskazuję portretową fotografię mojej matki..
Muszę odpocząć. Z trudem obracam się na plecy i drzemię… Po chwili znowu otwieram oczy i patrzę na Izę – siedzi przy stole przeglądając listy i zdjęcia. Nie wiem, czy to ranek, czy wieczór… Wnuczka ma na sobie letnią sukienkę w drobne groszki. Podnosi głowę i uśmiecha się do mnie.
Przyjeżdża co tydzień tu, gdzie ostatnich chwil życia dożywają tacy jak ja: starzy, marudni, schorowani… Przychodzi słuchać mojej opowieści snutej w chaotycznych urywkach.
Mój Boże... Mama była w podobnym wieku, gdy ją straciłam. Czy w ten sam sposób układała wargi do uśmiechu? Czy tak samo marszczyła brwi? Może jej głos brzmiał podobnie?
Znowu zamykam oczy. Tak wiele dałabym, aby móc cofnąć się do tamtych lat wojennej grozy i poczuć się znowu małą dziewczynką…, podejść do matki siedzącej na krześle i wtulić się w jej ramiona.
Unosi ręce do góry i i poprawia włosy, mocując szpilką niesforne pasmo, które wypadło z koka. Z całą pewnością wiem, że na mnie czeka. Obraca się w moją stronę, lekko się uśmiecha i wyciąga ręce w geście zachęty.
- Mamo! Mamusiu!
Zrywam się i biegnę do niej, a ona przygarnia mnie do siebie i tuli serdecznie, z miłością. Czuję się szczęśliwa i bezpieczna.
Nareszcie jestem w domu....


Autor:
Cecylia Buczko
Zdjęcie użytkownika Cecylia Buczko.
Cecylia Buczko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz